Kupka wstydu

Opublikowano: 20 sipernia 2015

Jeden z moich współlokatorów z czasów studenckich spędzonych w akademiku powtarzał: lubisz tylko te piosenki, które znasz

Brzmi logicznie — jak na słowa filozofa przystało, ale jednocześnie w idiotyczny sposób oczywiście. Słowa te padały często w kontekście RPG, gdyż długo nie mogłem się przekonać do zapoznania z settingiem Eberronu, w którym wspomniany kolega organizował sesje (pozdrawiam Skavenlofta!), bo wcześniej serce oddałem Forgotten Realms i Dark Sun. Podobnie podczas próbnej gry tradycyjnego młotka nie znalazłem motywacji do ogarnięcia świata i systemu, który w Polsce po D&D jest chyba najpopularniejszy. A że nasza roleplay’owa paczka preferowała Warhammer 40k, to już w ogóle nie mogłem się przełamać, bo paręnaście lat wcześniej poznałem StarCrafta (o ironio wzorowanego na WH 40k) i wyżej ceniłem klimat tego właśnie kosmicznego RTS-a Blizzarda.

Marek Grechuta
Lubię tylko te piosenki, które znam

Lubisz tylko te piosenki, które znasz odnosiło się również do muzyki, gdyż w kółko katowałem współlokatorów wszystkimi albumami zespołu Pearl Jam albo soundtrackami z gier. Przede wszystkim cytat dotyczył właśnie gier. W mojej naturze leżały po prostu częste powroty do już sprawdzonych tytułów, które przechodziłem dziesiątki razy na różne (lub identyczne) sposoby. Podobnie jak dobre filmy, książki czy seriale, do których wraca się często nie tylko z sentymentu, ale z rzeczywistej radości obcowania z tymi dziełami.

Star Wars KotOR 2 Darth Nihilus
The best song in the world, it was the best song in the world

Kiedy mój stary pecet, którego współlokatorzy nazywali tupolev (wiatrak zasilacza głośno warczał przy odpaleniu po długiej przerwie i wyciszał się zwykle dopiero po paru minutach) przestał sobie radzić z najnowszymi produkcjami, nadeszła pora na zmianę. Na nowy sprzęt (tym razem przenośny) uzbierałem akurat w okresie, gdy szał po premierach Borderlands 2 czy Far Cry 3 nie zdążył jeszcze osłabnąć. Mimo deadline’ów pracy magisterskiej znajdowałem czas by wyluzować się przy wirtualnej rozrywce. I właśnie takie gry, jak dwa wyżej wymienione tytuły, ale też Dishonored czy Tomb Raider (który wyszedł parę miesięcy później), otworzyły mi ponownie oczy na nowości.

Elisabeth z Bioshock Infinite
This is just a tribute

I chociaż wciąż lubię te piosenki, które znam, to z przerażeniem stwierdzam, że ich liczba stale się powiększa. A wszystko przez akceptowanie świeżych produkcji w dniu premiery, o wiele częściej niż czyniłem to przed laty. Również próbuję zachować otwarty umysł względem tytułów, które wywołują u mnie sceptycyzm od momentu ogłoszenia — jak Fallout 4.

The Wolf Among Us
Świetny opening i zniewalający klimat noire

Cykl wpisów poświęcony nadrabianiu wydaje mi się o tyle interesujący, że niektóre gry, z którymi kontakt mam po raz pierwszy, zdążyły osiągnąć status kultowych. Czasami nadrabiając te zaległości, zupełnie nie rozumiem, co się do tego przyczyniło — a wątpliwości zwykle wzbudzają warstwy jak najbardziej ponadczasowe, a nie np. starzejąca się grafika. Od ukończenia Wiedźmina 3 właściwie nie zawiódł mnie jeszcze żaden ze starszych tytułów, po które sięgnąłem, a były to m.in.: Bioshock Infinite, Deus Ex: The Fall, Shadowrun Returns, Shadowrun: Dragonfall — Director’s Cut, The Wolf Among Us, The Walking Dead Season 2, Jurassic Park The Game. Niektóre z nich zachwyciły, trafiając na ulubioną playlistę. Z innymi zaś wypadałoby się rozprawić odrobinę bardziej krytycznie.

Shadowrun Dragonfall Director's Cut
Jedna z najlepszych opowieści ostatnich lat

Dzisiaj zaś, zamiast wyruszyć do Broken Hills, by zgarnąć Marcusa w czasie podróży przez pustkowia jednego z prywatnych szlagierów — Fallout 2, udam się do przebudzonego, cyberpunkowego Hongkongu w mającej dziś premierę trzeciej grze od Harebrained Schemes osadzonej w settingu Shadowrun. Stamtąd prosto do Białej Marchii renesansowego świata Eory w rozszerzeniu do obsydianowego Pillars of Eternity. Trzeba powoli ogarniać tę kupkę wstydu.

Shadowrun Hong Kong
Matrix has you

Zobacz również:

Dodaj komentarz