Recenzja filmu WarCraft Początek

Opublikowano: 18 sierpnia 2016

Cinematici Blizzarda

Pamiętam, co ze znajomymi zawsze zwykliśmy powtarzać, ilekroć oglądaliśmy przerywniki filmowe w grach takich jak StarCraft, Diablo II, WarCraft III: „Blizzard powinien wziąć się za robienie filmów”.

Kiedy więc w 2008 czy 2009 roku po raz pierwszy opublikowano newsy na temat ekranizacji WarCrafta, trudno było uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Brakowało jakichkolwiek konkretów poza tym, że Zamieć miała być producentem i ściśle nadzorować kręcenie filmu w reżyserii Sama Raimi’ego.

Od czasu preprodukcji sporo koncepcji uległo zmianie, a stanowisko reżysera zajął Duncan Jones — wieloletni fan marki WarCraft. Na film czekaliśmy więc osiem, a nawet dziesięć lat jeśliby liczyć pierwsze plotki z 2006 roku. Pod tym względem ekranizacja historii o zmaganiach orków i ludzi nie różniła się od standardowego okresu oczekiwania na kolejną grę Blizzarda. Wszyscy wiedzieliśmy, że nadchodzi, ale oczekiwanie wydłużało się w nieskończoność, co sprawiło, że hype nie trwał wiecznie, a jedynie powracał regularnie przy każdych kolejnych urywkach informacji dawkowanych przez producentów.

Nigdy nie byłem wielkim fanem WarCrafta. Grałem trochę w drugą część, dwukrotnie ukończyłem kampanie w Reign of Chaos, nadgryzłem Frozen Throne i pograłem chwilę w WoWa w czasach Burning Crusade. Lubiłem te gry, ale nie byłem im fanatycznie oddany. Od filmu oczekiwałem jednak wiele. Nie mam tu na myśli wierności oryginałowi, ale pierwszego, prawdziwego widowiska high fantasy z gigantycznym budżetem. Kibicowałem ekranizacji WarCrafta również z innego powodu — sukces tego filmu mógł być szansą, by Blizzard wziął się za przeniesienie na ekrany kin mojego ukochanego uniwersum StarCraft.

Blizzard robi świetny gry, w których najważniejszym fundamentem jest dopracowana rozgrywka. Opowieść stanowi przeważnie tło dla mechanizmów zabawiania graczy. Mimo to historie opowiadane przez Chrisa Metzena z pewnością mają swój urok i liczne niuanse. I chociaż bardzo łatwo odróżnić w nich bohaterów od tych „złych”, to właśnie zło dość często ma szansę triumfować, bo jak uczy Blizzard, zepsucie może sięgnąć nawet najszlachetniejszych serc. Czy jest możliwe przeniesienie prostej historii złożonego świata na ekrany kin w interesujący sposób, pozbawiając przy tym graczy rozgrywki towarzyszącej opowieści?

Po seansie mogę tylko stwierdzić, że krytycy i osoby postronne ocenili ekranizację WarCrafta przez jakiś idiotyczny pryzmat kina artystycznego albo ustanowionego przez Władcę Pierścieni kanonu poważnej, realistycznie przedstawionej fantastyki, lub co gorsza, interpretują film na podstawie bieżących wydarzeń społecznopolitycznych w Europie (orkowie jako uchodźcy). Niepochlebne recenzje WarCrafta wynikają również z faktu, iż jest ekranizacją gry, a gry wciąż są przez wielu ignorantów interpretowane jako rozrywka ludzi niedojrzałych.

Z jednej strony Władca Pierścieni pokazał, że można nakręcić wysokobudżetowe fantasy, które widz potraktuje jako poważne dzieło, a nie bajkę dla dzieci. WarCraft Duncana Jonesa jest jednak filmem zupełnie innym, jakiego obrazem jeszcze po prostu nigdy nie było. Uniwersum Blizzarda jest czarno-białe, ale nasycone zostało sporą dawką mroku i zepsucia, co kontrastuje z przyjętą bajkową stylistyką, wspartą dodatkowo specyficznym poczuciem humoru chłopaków z Zamieci. WarCraft jest balansem między powagą a przerysowaniem serwowanym z przymrużeniem oka, żeby nie powiedzieć — kiczem. Obie cechy historii świata Azeroth są przeciwstawne, podobnie jak orkowie i ludzie, ale razem tworzą intrygujące zderzenie właśnie poprzez odmienność formy i kontrast na ich granicy — powaga i przerysowanie.

Zmagania orków i ludzi zachowują więc klimat i styl oryginału, co jak się okazuje, dla osób nierozumiejących koncepcji pierwowzoru jest nie do przełknięcia. Mnie strasznie cieszyły wszystkie te elementy wizji artystycznej wyjęte z gry. Wspomniane wyżej przerysowanie uwidocznione w jarmarcznych kostiumach, wielkich kanciastych zbrojach, nasyceniu barw, groteskowym uzębieniu orków i fikuśnych zdobieniach oręża. Wszystko to zostało podane na wzór oryginału już od pierwszych scen, gdy podczas monologu Durotana można zobaczyć wieżę strzelniczą orków wyjętą żywcem z gry.

WarCraft jako pierwszy pokazał pewne elementy high fantasy, których nie znajdziemy w żadnym innym filmie (o ekranizacji Dungeons & Dragons wolałbym zapomnieć). Magia jest tu epicka, niczym utożsamiona z potęgą wizualna uczta dla oczu i duszy nerda. Scena pierwszej teleportacji Medivha bija na głowę subtelne sztuczki Gandalfa czy Voldemorta. Są gesty, inkantacje, błyski magicznej energii, wszystko to, co pragnąłem zobaczyć w filmie od czasu zagrywania się w Baldur’s Gate. WarCraft jako pierwszy realizuje moją fantazję w pełni, pozwala zobaczyć prawdziwą, grową magię, jak wyglądałaby w życiu.

Film jest wręcz przesycony efektami specjalnymi, ale to wielka zaleta obrazu. Ciesząca oko stylistyka oryginału wygląda pięknie na dużym ekranie, w ruchu, bo wyciąga z WarCrafta tak niesamowite szczegóły prezentacji, których nawet najlepsze animacje CGI z pecetowych serii Blizzarda nie były w stanie nam podać. Oglądanie WarCrafta mimo braku kluczowego elementu rozgrywki jest doświadczeniem szalenie imersyjnym. Widząc te wszystkie żywo animowane detale, można się poczuć, jakby stało się wśród tych wszystkich orków i słuchało przemówienia Gul’dana.

Orkowie w ekranizacji WarCrafta wyglądają fenomenalnie. Wspomniane wyżej szczegóły prezentacji zrobiły genialną robotę, bo w połączeniu z techniką motion capture i rejestrowaniem mimiki twarzy pozwoliły wygenerować żywe istoty, które wręcz kipią emocjami. W dodatku widoczne jest to do tego stopnia, że gra aktorska ludzkich bohaterów wydaje się odstawać od kunsztu scenicznego brązowo-zielonych najeźdźców z Draenor. Oczywiście oprócz orków w filmie zobaczymy również draenei, krasnoludy, elfy, wielkie wilki czy gryfona. Wszystkie te stworzenia tworzą iluzję istot z krwi i kości.

Dźwięk w filmie również prezentuje się na najwyższym poziomie. Głosy generowanych komputerowo orków grane są po mistrzowsku. Słuchając Gul’dana, Durotana, Blackhanda czy Orgrima Doomhammera można wyczuć charakter danej postaci, jej motywacje i emocje cechujące każde wypowiadane zdanie. Pozostałe dźwięki, np. towarzyszące zaklęciom inkantacje i grzmoty magicznej energii, szczęk mieczy, huk garłaczy brzmią szalenie sugestywnie.

Nie inaczej jest z muzyką, która zbudowała świetny klimat jeszcze podczas wyświetlania początkowych napisów. Swoją drogą, zobaczenie loga Blizzarda na dużym ekranie przy akompaniamencie marszowej muzyki orków to coś, co ciężko będzie zapomnieć. Melodie wplecione w film idealnie pasują do akcji i nie ustępują ścieżce dźwiękowej Władcy Pierścieni, gdyż zachowują wzniosły, lecz osobisty dla produkcji Blizzarda charakter. W dodatku niektóre utwory brzmią jak soundtrack pecetowego WarCrafta, a podczas napisów końcowych usłyszymy temat muzyczny WoWa.

Zgodzę się, że film pędzi jak szalony. Opowieść z pierwszego WarCrafta pozbawiona została rozbudowanego wstępu, który ułatwiłby nie-graczom rozeznanie w sytuacji. Przy tak bogatym materiale źródłowym i zrealizowaniu kilku godzin scen, Duncan Jones miał naprawdę trudne zadanie zmontowania dwugodzinnego filmu. W końcu jak coś wyrzucić kiedy wszystko wydaje się równie istotne? Na redukcji materiału film jedynie stracił. Na szczęście już teraz wiadomo, iż na rynek trafi wersja reżyserska zawierająca około 40 minut dodatkowych scen.

Nie ważne, czy jesteś graczem, czy miłośnikiem fantastyki, czy po prostu lubisz dobre kino rozrywkowe. W tych aspektach WarCraft jest naprawdę świetnym filmem. Wierna adaptacja scenariusza i idealne odwzorowanie stylu pierwowzoru to dwie z licznych zalet obrazu. Kojarzona z bajką przerysowana oprawa ma niesamowity urok, zwłaszcza w połączeniu ze świetnymi ujęciami. W filmie jest sporo mocnych scen, które zapadają w pamięć. Pojedynek Durotana z Gul’danem, przemowa Orgrima po walce — cała audiowizualna otoczka tej sceny to prawdziwy majstersztyk. Aktorom i specom od efektów specjalnych udało się wykrzesać kolosalny ładunek emocji i przedstawić ideę przewodnią bohatera z większą głębią, niż miało to miejsce np. w scenie śmierci Williama Wallace’a w Braveheart.

Polecam obejrzeć WarCrafta. Może będzie to precedens, który uciszy szydercze głosy i doczekamy się kolejnych ekranizacji gier na najwyższym poziomie. Tym bardziej że Duncan Jones wyraził chęci nakręcenia trylogii (w filmie pojawia się mały Thrall). Gdyby tak Blizzard zwęszył sukces, to może doczekałbym w końcu adaptacji ich space opery. Na horyzoncie Assassin’s Creed, który również ma szansę przetrzeć szlak dla ekranizacji gier. Od 2007 roku mówi się o nakręceniu Splinter Cella z Tomem Hardym w roli Sama Fishera. Plotki o powstającej ekranizacji Mass Effect, póki co ucichły, a pierwotnie film miał mieć premierę w 2012 r. Jest sporo gier, które chciałbym zobaczyć na ekranach kin, a wynika to z dwóch faktów — wspaniale zarysowani bohaterowie oraz interesujące, rozbudowane uniwersa. Ale póki co…

Zobacz również:

Dodaj komentarz